Powietrze gęstniało, przesycone wonią trawy, aromatem liści, zapachami kwiatów, które mieszały się w locie i nie opadały, ciężkie a nieważkie. Znowu wpuścił haust powietrza i głęboko się zaciągnął; usłyszał rzężenie; w płucach zaczęła się zbierać lepka słodycz lata.
Biorąc oddech, poczuł, jak coś się w nim przełamuje, coś ustaje w głębi, a głowa opada, zastyga w bezruchu. Po chwili mu przeszło i pomyślał sobie: czyli tak to działa.
Przemknęło mu przez myśl, by zawołać Edith; nie zawoła jednak, uznał. Umierający to są egoiści, myślał; wszystko chcą tylko dla siebie, zupełnie jak dzieci.
John Williams
Tłum. M. Stroiński